piątek, 19 kwietnia 2013

Lost in Space I.

    Zawsze, kiedy starałem się śmiać, ludzie ranili mnie dogłębnie, przez co uśmiech znikał z mojej twarzy w jednej chwili jak rozpryskująca się bańka mydlana. Zastępował go przejmujący ból, który wygryzał coraz większe dziury w mojej duszy. Gdy odnajdywałem choć odrobinę szczęścia w świecie, zostawało mi ono brutalnie odbierane. Ukrywałem prawdę za maską gniewu, choć tak na prawdę czułem się jak śmieć. Niepotrzebny, niekochany.
    Jednak kiedy w moim życiu pojawił się Yashamaru, już nic nie miało być takie samo. Przestał liczyć się ktokolwiek inny. Odnalazłem powód swojego istnienia.
Nie potrafiłem żyć bez jego głosu, uśmiechu, dotyku. Mimo, że spędziłem z nim niewiele czasu, niesamowicie się przywiązałem. Był moim tlenem. Narkotykiem, którego potrzebowałem. Nigdy nie sądziłem, że można czuć aż tak duże uzależnienie do drugiego człowieka.

    -Szybciej, zabierzcie wszystko i biegnijcie - usłyszałem przytłumione głosy. Przetarłem zaspane oczy i powoli  wsparłem się na łokciu.
-Co się dzieje, mamo? - zapytałem cicho, wciąż do połowy śniąc.
Nikt nie odpowiedział. Uniosłem powieki i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Trzy kobiety przyglądały mi się z przerażeniem w oczach. Nie było wśród nich mojej matki, choć pamiętam, że jeszcze wieczorem, przed snem, śpiewała mi kołysankę, którą tak bardzo uwielbiałem.
-Co się dzieje? - powtórzyłem nerwowo, lecz żadna z nich nawet nie mrugnęła. Powoli zsunąłem nogi na podłogę i wstałem delikatnie się chwiejąc
-Wie pani gdzie jest moja mama? - zapytałem łapiąc za rękaw jedną z kobiet, która w momencie styknięcia mojej skóry z materiałem jej bluzki, zadrżała na całym ciele.
-Akemi, Himari, idźcie - szepnęła po chwili spoglądając znacząco na pozostałą dwójkę. Obie kobiety rzuciły rzeczy, które trzymały w dłoniach i bez wahania wybiegły z domu.
-Proszę, Gaara. Nie krzywdź. Musisz to opanować, rozumiesz? Giną niewinni ludzie, a ty tak po prostu... to straszne - ostatnia z nich strząsnęła moja rękę i wybiegła za tamtymi.
    Długo wpatrywałem się w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała, zanim dotarły do mnie wypowiedziane z jej ust słowa.
Poczułem rozrywający ból w okolicy serca - jedyny ból, jakiego dane mi było kiedykolwiek doświadczyć.
Kątem oka zauważyłem coś w rogu pokoju, niedaleko mojego łóżka. Obróciłem się w tamtą stronę i skupiłem wzrok.
Świat zawirował mi przed oczami. Odruchowo zrobiłem krok w tył, tracąc równowagę. Upadłem na zimną podłogę, a z moich płuc w jednej chwili uleciało całe powietrze. Próbowałem złapać oddech, krzyknąć, ale coś mnie blokowało. Po chwili łzy zamazały całe moje pole widzenia. Podczołgałem się w tamto miejsce i złapałem rękę kobiety, która tam leżała.
To była moja matka.
Krew pokrywała całe jej ubranie, a na środku klatki piersiowej miała ogromną dziurę, z której wciąż sączyła się szkarłatna krew.
Zacząłem nią potrząsać, wykrzykując jej imię z nadzieją, że otworzy oczy i otuli mnie swoim uśmiechem.
Ale jej wykrzywiona przerażeniem i bólem twarz wciąż złowrogo milczała. Jej oczy były otwarte, jakby wpatrywała się w dal zamyślona. Błyszczały od łez. Znikł z nich dawny blask. Wygasły.
Była martwa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz