czwartek, 5 grudnia 2013

Lost in Space III.

    Strużka łez mimowolnie spłynęła po moim policzku. Pochyliłem się nad trumną nie mając sił nawet na płacz.
- Gaara - usłyszałem za sobą cichy głos i powoli spojrzałem w jego stronę.
Otworzyłem usta ze zdumienia. Te duże, błyszczące oczy, tak bardzo podobne do oczu mojej mamy wpatrywały się we mnie. Odcień włosów i delikatny uśmiech również się zgadzały.
- Kim ty jesteś? - wyszeptałem.
- Mam na imię Yashamaru. Przypominam ci mamę, prawda?
Skinąłem głową.
- Ja i twoja mama byliśmy rodzeństwem. Wychowaliśmy się razem, ale potem zostaliśmy rozdzieleni. Od dzisiaj będziesz mieszkał ze mną. Będę się tobą opiekował i nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Pamiętaj o tym.
- Nie nienawidzisz mnie?
Zawachał się.
- Nie - odparł po chwili zdecydowanym głosem. Uklęknął przy mnie i położył rękę na ramieniu - Jesteś moją pamiątką po kochanej siostrze, Gaara. Obiecałem jej, że zajmę się tobą kiedy będziesz tego potrzebował. Gdy usłyszałem o śmierci Karury załamałem się, ale wiem, że nie miałeś wpływu na to, co się stało.
- Naprawdę?
- Tak.
- Dziękuję - w jednej chwili moje obawy co do niego przerodziły się w wielką sympatię. Czułem, że Yashamaru mówi te słowa szczerze. Był jedyną osobą, która na mój widok nie panikowała. Wierzyłem, że mogę mu zaufać.
- Chodź, ci panowie zajmą się twoją mamą - wskazał na zamaskowanych mężczyzn, którzy stali niedaleko - Jestem pewien, że ona bardzo cię kocha - Yashamaru posłał mi ciepły uśmiech, złapał mnie za rękę i poprowadził do mojego nowego domu.

- To tu będziesz spał - przyprowadził mnie do dużego pokoju z wielkim łóżkiem. Poza nim w pomieszczeniu było dużo innych mebli, jednak moją uwagę przyciągnęło szerokie lustro na ścianie naprzeciwko łoża. Puściłem rękę Yashamaru i zbliżyłem się do zwierciadła.
    Zobaczyłem przed sobą małego chłopca o bladej twarzyczce spowitej smutkiem, rozczapirzonych włosach i oczach różniących się od oczu innych ludzi. Moje były koloru dwóch błękitnych kamyczków z ciemnymi powiekami. Pewnie to przez nie ludzi na mój widok ogarniała panika. Niektórzy mówili, że każdy kto spojrzy w moje oczy, zginie.
Moje oczy odzwierciedlały dokładnie to, co się we mnie działo. Rozpacz i smutek mieszały się ze strachem i nienawiścią do samego siebie.
Zacisnąłem pięści.
- Zostawię cię teraz samego, oswoisz się z nowym domem - Yashamaru posłał mi delikatny uśmiech, odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.
- Yashamaru - zawołałem go.
Zatrzymał się.
- Tak, Gaara? - zapytał.
- Czym...czym ja właściwie jestem? Dlaczego wszyscy tak bardzo mnie nienawidzą?
Westchnął. Podszedł do mnie. Na jego twarzy gościł kojący uśmiech.
- Nie zadręczaj się tym tak bardzo. To nie twoja wina. Wiem to. Nie krzywdziłbyś ich wszystkich celowo. Rozumiem jak się czujesz. Przed twoimi narodzinami wioskę nawiedził demon zwany Shukaku. Zginęło wielu cenionych ninja a nawet niewinnych ludzi. Jedynym wyjściem było zapieczętowanie bestii w czyimś ciele. Jednak nie można było wybrać kogokolwiek. Ten kto miał zostać nim obdarzony musiał posiadać specjalną linię krwi. Taka osoba rodziła się raz na 50 lat. Niedługo potem przyszedłeś na świat ty. I okazało się, że pasowałeś idealnie jako nosiciel dla demona. Wielu osobom nie podobało się to, że noworodek miał posiąść tak silną istotę, ale nie mieli innego wyjścia. Podczas pieczętowania coś zaszło nie tak. Shukaku zaczął się sprzeciwiać i okazał się zbyt potężny, by można go było w całości ukryć w twoim ciele. Jednak nikt inny w wiosce nie posiadał tej specjalnej linii krwi. Musiałeś się połączyć z demonem.
Dlatego, gdy wpadasz w gniew lub gdy jakiekolwiek inne uczucie bierze nad tobą górę, ta żyjąca na powierzchni cząstka potwora ujawnia się i przejmuje nad tobą kontrolę. Nic nie da się z tym zrobić. Jedynym rozwiązaniem na całkowite pozbycie się Shukaku jest ...twoja śmierć - ostatnie dwa słowa wypowiedział już niemal niesłyszalnie, jakby nagle zaczął żałować, że wszystko mi wytłumaczył.
Zadrżałem.
- Ale nie martw się. Nie dopuszczę do tego. Przykro mi, że musisz się tak czuć. Kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Wydawało mi się, że nikt nie jest w stanie czuć tego co ja, zrozumieć mnie. Wychowałem się podczas wojny, w której zginęło wielu moich przyjaciół. Często musiałem patrzeć bezradnie na ich śmierć. Nie mogłem im pomóc i to było najgorsze. Zostałem zupełnie sam, jednak starałem się kochać siebie samego i uwierzyć we własne możliwości. Musisz zrobić to samo. Nie pozwalać sobą kierować. Kochać siebie. Możesz to przezwyciężyć - złapał mnie za dłoń. Ciepło jego ciała dodawało mi otuchy - Wierzę w ciebie, Gaara - szepnął - ale teraz muszę już iść. Wybacz mi. Przyjdę do ciebie wieczorem, jeśli chcesz.
- Dobrze - w oczach zbierały mi się łzy ale starałem się to ukryć. Pragnąłem ,by Yashamaru został ze mną jak najdłużej.

    Kiedy wyszedł,  w myślach tłumiły mi się wszystkie wypowiedziane przez niego słowa. Miały dla mnie wielkie znaczenie. Czułem, że płynęły prosto z serca. Nikt nigdy nie rozmawiał ze mną w ten sposób. Yashamaru był inny niż wszyscy. Przypominał mi mamę kiedy się uśmiechał.
Mama czasami tłumaczyła mi sens życia i śmierci, ale nigdy nie rozmawialiśmy o tym, kim byłem.

    Wdrapałem się na łóżko i już po chwili zasnąłem. Tym razem nie dręczyły mnie koszmary. We śnie Yashamaru prowadził mnie za rękę po nowej drodze zostawiając cały ten koszmar za nami. Poczułem jakieś dziwne, błogie uczucie. Pragnąłem jedynie by on już nigdy mnie nie opuścił.



wtorek, 30 lipca 2013

Lost in Space II.

  Cała masa ludzi ubrana na czarno. Wszyscy spowici powłoką smutku. I wszyscy zgromadzeni tu w jednym celu.
  Mijając mnie rzucali mi spojrzenia pełne pogardy i żalu. Mieli mnie za potwora. Potwora, który zabił własną matkę.
  Pierwsze dni po jej śmierci spędziłem w zamkniętym pokoju w szpitalu, w izolatce dla ludzi chorych umysłowo. Teraz jednak pozwolono mi przyjść na jej pogrzeb.

  Jakiś zamaskowany mężczyzna, prawdopodobnie członek ANBU,  prowadził mnie na końcu, z dala od wszystkich. Jego palce mocno wbijały mi się w ramiona. Pozwalałem, by ręce bezwładnie zwisały wzdłuż mojego tułowia, a kosmyki włosów przyklejały się do mokrej od płaczu twarzy. Nie obchodziło mnie to. Nienawidziłem siebie za to, kim byłem. Nieświadomym mordercą.

  Patrzyłem obojętnie jak kolejne osoby składają kwiaty przy trumnie z ciałem. Dopiero, gdy ostatnia z nich odeszła, pozwolono mi nieco zbliżyć się do zwłok.
  Wieko było otwarte. Gdy spojrzałem na siną, zapadniętą twarz matki serce na chwilę przestało mi bić. To była moja wina.Tak bardzo żałowałem, że nikt mnie wtedy nie powstrzymał. Chciałem znaleźć się tam, gdzie ona. Odejść z tego świata i zabrać se sobą wszystkie szkody, które wyrządzałem. Pragnąłem skończyć ten koszmar.

  Karura była niezwykle szanowaną kobietą w wiosce. Wychowała mnie mimo bólu, który sprawiałem jej mordując z dnia na dzień więcej osób, nawet moich rówieśników. To pewnie dlatego zawsze byłem sam. Ludzie z mojego otoczenia na mój widok otwierali szeroko oczy, po czym uciekali lub zamykali się w domach nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
  I wtedy kontrolę nad moim ciałem przejmowała ta tajemnicza siła, której wszyscy się bali. Moje uczucia zanikały i pojawiała się żądza krwi i mordu. Nie sposób ją było opanować. Kiedy coś działo się nie po mojej myśli piasek od razu zaczynał działać. Przebijał się przez ściany, drzwi i okna, odnajdywał ofiarę po czym zabijał bez opamiętania. Dusił w swoich sidłach, ćwiartował ciało na kawałki rozbryzgując dookoła krew. A ja przez cały czas byłem tego nieświadomy. Mogłem jedynie postępować według jego woli. Tak. Z pewnością miał własny rozum. Sterował moim umysłem tak, że uważałem śmierć ofiary za konieczność. Wiele z nich próbowało się bronić, jednak ochrona z piasku nie dopuszczała ich do mnie. Nikomu nigdy nie udało się zranić mojego ciała. 

  Dusza to już zupełnie co innego. Wewnątrz rozpadałem się na tysiące kawałków. Cierpiałem, a jedynym ukojeniem tej wewnętrznej rany okazywała się śmierć innego człowieka. Przez chwilę odczuwałem ulgę i satysfakcję, upajałem się ludzkim przerażeniem. Nie trwało to jednak długo. Zaraz potem ogarniały mnie ogromne wyrzuty sumienia, przez co jeszcze bardziej wyniszczałem się od środka. Nie rozumiałem, dlaczego tak się dzieje. Nie chciałem ich krzywdzić. To COŚ we mnie podejmowało decyzje za mnie. Byłem jak kukiełka, narzędzie. Moja własna wola się nie liczyła.

  Wiele razy podejmowałem próby okaleczania się. Próbowałem się zabić, jednak piasek uparcie chronił mnie przez jakimkolwiek cielesnym ciosem, tworząc wokół mnie tarczę. Czasami, kiedy miałem dość, po prostu zaczynałem płakać i płakałem tak długo, aż cała krew mojej duszy -  łzy - się wyczerpie. Wtedy najczęściej padałem z wycieńczenia i zasypiałem skazując się na koszmary.
Mając zaledwie kilka lat tak bardzo nienawidziłem tego, kim w środku byłem.






piątek, 19 kwietnia 2013

Lost in Space I.

    Zawsze, kiedy starałem się śmiać, ludzie ranili mnie dogłębnie, przez co uśmiech znikał z mojej twarzy w jednej chwili jak rozpryskująca się bańka mydlana. Zastępował go przejmujący ból, który wygryzał coraz większe dziury w mojej duszy. Gdy odnajdywałem choć odrobinę szczęścia w świecie, zostawało mi ono brutalnie odbierane. Ukrywałem prawdę za maską gniewu, choć tak na prawdę czułem się jak śmieć. Niepotrzebny, niekochany.
    Jednak kiedy w moim życiu pojawił się Yashamaru, już nic nie miało być takie samo. Przestał liczyć się ktokolwiek inny. Odnalazłem powód swojego istnienia.
Nie potrafiłem żyć bez jego głosu, uśmiechu, dotyku. Mimo, że spędziłem z nim niewiele czasu, niesamowicie się przywiązałem. Był moim tlenem. Narkotykiem, którego potrzebowałem. Nigdy nie sądziłem, że można czuć aż tak duże uzależnienie do drugiego człowieka.

    -Szybciej, zabierzcie wszystko i biegnijcie - usłyszałem przytłumione głosy. Przetarłem zaspane oczy i powoli  wsparłem się na łokciu.
-Co się dzieje, mamo? - zapytałem cicho, wciąż do połowy śniąc.
Nikt nie odpowiedział. Uniosłem powieki i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Trzy kobiety przyglądały mi się z przerażeniem w oczach. Nie było wśród nich mojej matki, choć pamiętam, że jeszcze wieczorem, przed snem, śpiewała mi kołysankę, którą tak bardzo uwielbiałem.
-Co się dzieje? - powtórzyłem nerwowo, lecz żadna z nich nawet nie mrugnęła. Powoli zsunąłem nogi na podłogę i wstałem delikatnie się chwiejąc
-Wie pani gdzie jest moja mama? - zapytałem łapiąc za rękaw jedną z kobiet, która w momencie styknięcia mojej skóry z materiałem jej bluzki, zadrżała na całym ciele.
-Akemi, Himari, idźcie - szepnęła po chwili spoglądając znacząco na pozostałą dwójkę. Obie kobiety rzuciły rzeczy, które trzymały w dłoniach i bez wahania wybiegły z domu.
-Proszę, Gaara. Nie krzywdź. Musisz to opanować, rozumiesz? Giną niewinni ludzie, a ty tak po prostu... to straszne - ostatnia z nich strząsnęła moja rękę i wybiegła za tamtymi.
    Długo wpatrywałem się w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała, zanim dotarły do mnie wypowiedziane z jej ust słowa.
Poczułem rozrywający ból w okolicy serca - jedyny ból, jakiego dane mi było kiedykolwiek doświadczyć.
Kątem oka zauważyłem coś w rogu pokoju, niedaleko mojego łóżka. Obróciłem się w tamtą stronę i skupiłem wzrok.
Świat zawirował mi przed oczami. Odruchowo zrobiłem krok w tył, tracąc równowagę. Upadłem na zimną podłogę, a z moich płuc w jednej chwili uleciało całe powietrze. Próbowałem złapać oddech, krzyknąć, ale coś mnie blokowało. Po chwili łzy zamazały całe moje pole widzenia. Podczołgałem się w tamto miejsce i złapałem rękę kobiety, która tam leżała.
To była moja matka.
Krew pokrywała całe jej ubranie, a na środku klatki piersiowej miała ogromną dziurę, z której wciąż sączyła się szkarłatna krew.
Zacząłem nią potrząsać, wykrzykując jej imię z nadzieją, że otworzy oczy i otuli mnie swoim uśmiechem.
Ale jej wykrzywiona przerażeniem i bólem twarz wciąż złowrogo milczała. Jej oczy były otwarte, jakby wpatrywała się w dal zamyślona. Błyszczały od łez. Znikł z nich dawny blask. Wygasły.
Była martwa.